Sprawozdanie
z imprezy kulturalno-integracyjnej
organizowanej przez Koło Seniorów SEP
do Teatru Wielkiego w Warszawie na Operę „Aida”
02 lutego 2024r. piątek
Wyruszamy spod NOT przy ul. Kopernika o godz. 12.oo wygodnym autokarem w komplecie 50 osób. W drodze kierownik wyjazdu kol. Lucjan Ślęzak nakreśla genezę naszych wyjazdów integracyjno-kulturalnych pod egidą SEP datowanych od 2004r. Obecny wyjazd to już 17. Zawsze pod jego kierownictwem i z reguły z dodatkowymi atrakcjami. Tradycyjnie przygotował materiały informujące o historii obiektów do zwiedzania. Wysłuchanie ich w autokarze sprawia, że podróż się nie dłuży, a informacje naświetlają cel podróży. Na początek tym razem to historia Muzeum Fryderyka Szopena w W-wie, które mamy w planie zwiedzania. Mieści się ono w Zamku Ostrogskich przy ul. Tamka 1. Pod koniec XVI w. teren ten, gdzie obecnie znajduje się pałac, był poza murami miasta i należał do kasztelana krakowskiego Janusza Ostrogskiego. Podobno rozpoczął budowę jako ufortyfikowany zamek, który w XVII w. kolejny właściciel J.K.Gniński przebudował na pałac w stylu barokowym. Zniszczony w II wojnie i odbudowany obecnie w nowoczesnym stylu wyposażenia wnętrza mieści podobno największy na świecie zbiór pamiątek po genialnym kompozytorze. Z Zamkiem tym wiąże się też obiegowa legenda o księżniczce zaklętej w złotą kaczkę pływającą w podziemiach, która obdarowała szewczyka Lucka dukatami, które musiał wydać tylko na siebie, a w swej dobroci obdarował biedaka i czar prysnął; dukaty też. Kończąc wywody o Szopenie wspomniał kierownik o odbywającym się co 5 lat w W-wie Konkursie Szopenowskim poczynając od 1925r. W 2025r będzie już XIX. Laureatami byli też polscy pianiści jak: H. Cz. Stefańska, A. Harasimowicz, K. Zimerman, R. Blechacz.
Wypełniając czas dalszej podróży naświetlił obszernie dzieje Teatru Wielkiego. W skrócie: zbudowany w stylu klasycystycznym przez Antonia Corzzigo w latach 20-tych XIX w. Otwarty w 1833r. operą „Cyrulik sewilski” G.Rossiniego. Zburzony w czasie II wojny został odbudowany (nie bez kłopotów) i powiększony w latach 1947-1965.. Widownia Sali im. S. Moniuszki ma 1905 miejsc. W niej będziemy podziwiać operę „Aida”. (Dla porównania sześć największych światowych widowni mieści od 2200 do 3800 miejsc). Wszyscy uczestnicy otrzymali w samochodzie streszczenie libretta opery, a kierownik obszernie opowiedział historię powstania utworu. Przybywamy do Warszawy i zdążając do muzeum podziwiamy z okien autokaru m.in. wieżowce na tzw. Ścianie Zachodniej w centrum. Zwiedzanie muzeum i spektakl zawiera poniższa relacja kierownika.
Zamek Ostrogskich – Muzeum F. Szopena (foto. L. Ślęzak)
Spośród 50 uczestników wycieczki prawie nikt był wcześniej w Zamku Ostrogskich. W miarę jak się zbliżaliśmy do pałacu Gnińskich (taka nazwa jest obecnie bardziej prawidłowa) pomyślałem, że dobrze byłoby zbudować nastrój. Miałem ze sobą płytę CD i chciałem dokonać pierwszego, światowego, autokarowego wykonania mazurków naszego kompozytora. Okazało się, że w aucie nie ma odtwarzacza. (całkiem nowy autokar i jeszcze „nie uzbrojony”).Trudno.
Gmach pałacu jest bardzo ładny. Stylowa sylwetka zachęca do zwiedzania. W dwóch podgrupach oddajemy się w ręce przewodników i rozpoczynamy zwiedzanie. Wędrujemy przez kolejne pomieszczenia i oglądamy pamiątki po Fryderyku. Poznajemy jego rodziców i rodzeństwo, miejsce urodzin w Żelazowej Woli, miejsca w Warszawie, gdzie później mieszkał i się uczył, jego pierwsze dowcipne rysunki i pierwsze utwory. Z niedowierzaniem przyjmujemy informacje jak wcześnie rozwinął się talent mistrza. Przewodnik twierdzi, że mają tutaj największy na świecie zbiór pamiątek po Szopenie. Wydaje mi się, że nie jest tego aż tak wiele, bo dwa autentyczne fortepiany, na których grał w Warszawie, to trochę mało, a reszta to niewiele znaczące drobiazgi. Słuchamy z ciekawością o jego życiu w Paryżu, o jego miłości do George Sand, o jego chorobie i podróżach. Towarzyszą nam dźwięki, chyba nokturnu. To w małej sali koncertowej obok, ktoś ćwiczy przed jutrzejszym koncertem. Jest sympatycznie, widzę, że wszystkim się tutaj podoba, są zadowoleni…
Moja uwaga jest nieco rozproszona. Owszem staram się nie uronić ani jednego słowa z tego co mówi przewodnik, ale jednocześnie rozglądam się wokół, przecież gdzieś tutaj powinna znajdować się złota kaczka, w którą została zaklęta królewna. Jestem Lutek i chciałbym się z nią spotkać. I kiedy już prawie zrezygnowałem i poddałem się, została dostrzeżona właśnie w podziemiach czyli tak jak było w owej legendzie.
W Muzeum (fot. L.Ślęzak)
Przy Teatrze Wielkim jesteśmy na półtorej godziny przed spektaklem. Mamy więc trochę czasu. Można pospacerować wokół gmachu. Przyglądamy się otoczeniu i świątecznym, jeszcze nie rozebranym dekoracjom. To Warszawa by night. Pięknie.
Jest chłodno, za chwilę jednak przeniesiemy się do Egiptu, gdzie toczy się akcja Aidy czyli na zimno nie będziemy narzekać. Ten teatr jest ogromny, chyba największy w Polsce. Prawie 2000 widzów za kilka minut wypełni Salę Moniuszki. Już wcześniej zapoznaliśmy się z librettem i wiemy jaką historię będziemy oglądać. W skrócie wygląda to tak:
Egipt został zaatakowany przez Etiopczyków. Do walki z nimi faraon na głównego wodza wyznaczył Radamesa, który zwyciężył najeźdźców. Jest on owacyjnie witany w stolicy, a faraon tak jak wcześniej obiecał chce mu dać za żonę swoją córkę Amneris, w przyszłości również całe królestwo. W tym sęk, że Radames kocha niewolnicę Aidę, która została pojmana w czasie wcześniejszych walk. Radames nie zamierza złączyć się z Amneris, wszak w Aidzie zakochany jest po grób. Postanawia uciec z Aidą do Etiopii czyli do ojczyzny Aidy. W czasie ucieczki zostali złapani, pojmani i postawieni przed sądem. Wyrok jest surowy. Radamesa skazują na śmierć przez zamurowanie żywcem w grobowcu. Amneris rozpacza, ale co ma się stać, się stanie. A Aida? Nie wyobraża sobie życia bez Radamesa. Już wcześniej ukryła się w grobowcu i tam spędzi ostatnie chwile życia z kochankiem. Tragiczne? Nie, tak się zwykle kończą opery.
Scena końcowa „Aidy”
Z mojego miejsca doskonale słyszałem poszczególne arie. Nie rozumiałem ani słowa, bo śpiewano w języku Verdiego czyli po włosku. Na szczęście zabrałem nowe okulary i choć z trudem, to nadążałem z czytaniem tłumaczenia. Przydałoby się siedzieć bliżej, bo z naszych miejsc nie mogłem odpowiedzialnie ocenić, która z pań była ładniejsza. Dla mnie ani jedna, ani druga nie była b. ładna. Cóż, że śpiewały pięknie, przecież wygląd też się liczy… Tak więc spektakl zakończył się smutno, ale przecież artystom należały się brawa. I dostali owację na stojąco. W pełni usatysfakcjonowani ruszamy w drogę powrotną do Częstochowy gdzie przybywamy po północy.
Za KO: L Ślęzak i M. Żmudziński